Co z sezonem wspinaczkowym?
Odnalazłem jeden z najpiękniejszych rejonów granitowych, jakie w życiu widziałem.
Lato w Afryce? To może zima na biegunie?
20-25’C, wieczory chłodne.
Wytrzymać trzy tygodnie na MISJACH?
Gdybym mógł wrócić, wsiadam w pierwszy samolot…
Odnalazłem jeden z najpiękniejszych rejonów granitowych, jakie w życiu widziałem.
Lato w Afryce? To może zima na biegunie?
20-25’C, wieczory chłodne.
Wytrzymać trzy tygodnie na MISJACH?
Gdybym mógł wrócić, wsiadam w pierwszy samolot…
Choć jest mi teraz wstyd, pocieszam się jednie, że obawy
to może część naszej ludzkiej natury,
a sama przygoda polega właśnie na ich przezwyciężaniu.
Opowieść o tych trzech tygodniach można by przeciągnąć w nieskończoność, ze
względu na charakter bloga skupię się tylko na ułamku tego co tam przeżyliśmy.
Afryka to miejsce kontrastów. W Johannesburgu autostrady mają po 5 pasów w każdą
stronę,
w godzinach szczytu wszystkie zakorkowane, beton jest wszechobecny, a
pod światłami drogowymi znajdują się tabliczki informujące, by celem zachowania
życia nie zatrzymywać się w nocy na czerwonym. Wnika z tego prosty wniosek, że
lepiej doznać obrażeń w wyniku wypadku niż integracji z lokalną społecznością.
„Ulica Krokodyli” Bruno Schulza? W Zimbabwe natomiast znajdują się miejsca, gdzie ludzie zamieszkują tradycyjne
okrągłe domki, najbliższa droga kończy się 60km dalej, a prąd i woda przestają
być czymś normalnym i oczywistym.
Domki mieszkańców krainy granitu |
Wraz z odległością od stolicy RPA krajobraz się zmienia, głównym jego elementem
staje się busz. Przestrzenie są ogromne. To pierwsze co mnie zachwyciło, może
oprócz tego że kierowca w czasie jazdy może spokojnie konsumować piwo. Ruch
oczywiście lewostronny, dwa kurki z wodą, te sprawy. Samochodów coraz mniej.
Głównym zagrożeniem dla podróżujących autem po tej części Afryki są
wszechobecne krowy. Człowiek pokonuje drogę kilkuset kilometrów między misjami,
w nocy, po ciemku, a tu nagle postanowi taka zasnąć sobie na ciepłym asfalcie.
Przysmak w Botswanie, soczyste robaki podawane na słono. Bardzo smaczne, byleby dobrze wygotować. |
Potem zostaje już tylko wołowina, pewnie dlatego jest to główne danie w
Zimbabwe. Do tego sadza – czyli coś przypominającego nasze ubite ziemniaki, z
tą różnicą, że przygotowywana na bazie mąki kukurydzianej i nie posiadająca
absolutnie żadnego smaku, najpewniej ma za zadanie „zakleić żołądek”, gorąco
polecam wspinaczom sportowym na diecie, smacznego!
Naszą bazą wypadową była miejscowość Plumtree, położona blisko granicy Zimbabwe z Botswaną. Polscy misjonarze, Mały oraz Mjetek przez kilka lat ciężkiej pracy zrobili z misji prawdziwe Królestwo Niebieskie. Darmowy basen dla dzieciaków, studio muzyczne dla zdolnej młodzieży, grupki parafialne, msze w języku ndebele i po angielsku, ogród. To wszystko w miejscu borykającym się z kilkudziesięciu procentowym bezrobociem, przerywanymi dostawami prądu i 11 blokadami policyjnymi na 400km odcinku drogi
Przedszkole w Botswanie. |
Pierwszego dnia po przyjeździe jedziemy na krótki wypad za
‘miasto’. Kilkanaście kilometrów jazdy przez sawannę doprowadza nas do małego
zbiorniczka wodnego otoczonego skałami. Wspinamy się w tym rejonie przez dwa
dni, otwieram kilka baldów w przedziale 6C-7B i żywicuje coś koło VI-VI.1. Zrobiło
to na nas tym większe wrażenie, iż była to pierwsza wizyta w prawdziwym buszu.
Ojcowie Werbiści mówili jednak, że takich rejonów rozsianych po okolicy jest
pełno, a i tak nie mogą się one równać do Matopos. Jak zwykle mieli rację.
Chwila zachwytu. |
Rozwspin |
Potem rest w Antylopa Parku i spotkanie z królem boulderingu na sawannie.
Spacer z lwami. |
Mając już gotowy cały świat, w sobotę Pan Bóg postanowił
postawić w Afryce piękne góry. Nawrzucał bezładnie wiele ton granitowych
kamieni, by później urzeźbić z nich wspaniałe kształty. Dzień jednak,
jak to na sobotę przystało, upłynął bardzo szybko i nim Stwórca zdążył się
zorientować wybiła północ. Niedziela – dzień resta, zatem nie dość, że zabrakło
czasu na obicie stanowisk, to nawet samych gór nie udało się dokończyć. Budulec
został, przybierając najbardziej nieprawdopodobne formy wielkich obłych jajek,
niejednokrotnie ułożonych jedno na drugim.
Kieszonkowe na wspinanie, wspominania po hiperinflacji z obrazkiem z Matopos. |
Tak powstało Matopos, jeden z symboli Zimbabwe, miejsce którym możemy jechać dziesiątki kilometrów, a granit po obu stronach drogi się nie kończy. Przyjmują one najróżniejsze kształty i wymiary, od wielkich higballi, przez ostańce przypominające Maczugę Herkulesa czy Pochylec, aż po ściany dające nadzieję na długie drogi wielowyciągowe.
Pochylec? |
Piękna turniczka w czasie "Złotej Godziny" |
Rejon wspinaczkowo praktycznie nie jest wcale wyeksploatowany, odwiedził
go kiedyś Kilian Fischhuber, ale z obawy przed czarnymi mambami jego działalność
skupiła się nie dość, że głównie na baldach, to do tego jeszcze tylko na tych
położonych blisko ścieżek. Trip Kiliana
Typowy krajobraz Matopos |
Potencjał na coś większego |
Naszą przygodę z Matopos postanowiliśmy zacząć od grobu
Cecila Rhodesa. Człowiek ten jako zwolennik idei imperializmu podporządkował
sobie i Koronie ogromne tereny Afryki (nazwane od jego nazwiska Rodezją),
planował budowę kolei z Kapsztadu do Kairu(!), która za jego życia została
ostatecznie doprowadzona do Bulawayo. Za miejsce pochówku wybrał sobie lokalizacje,
którą nazwał „View of the World”, najpiękniejszy widok jaki ujrzał za życia.
Tym miejscem było właśnie jedno ze wzgórz Matopos. Gdy Mały po pewnym czasie
pobytu w Zimbabwe odwiedził je pierwszy raz, po chwili zadumy wypowiedział
historyczne słowa:
”Nareszcie Afryka jak z Króla Lwa...”. Tak też nazwałem jedną z dróg na
tamtejszych highballach.
Piękny highball na View of the World |
"Tatrzański kominek" |
Koło naszego domku też aż roi się od skał.
Następnego dnia zaczynamy od Jaskini Silozwane, malowidła naścienne pół godziny
marszu od wioski. Żadnych ludzi, zabezpieczeń, tylko przyroda i wzory takie jak
przed tysiącami lat.
Rzut oka na potencjalny skałkowy rejon i piękne widoki ze szczytowego
płaskowyżu.
Ktoś ma pomysł na jakieś linie?:) |
Potem Msza Święta przy kolejnej jaskini i następna porcja wspinania.
Świetne tarcie |
Płyta czyli najmniej sympatyczna formacja na świecie |
Czas spędzony w Matopos zleciał szybko tym bardziej, że wspinania jest tam na kilka dobrych lat. Wracamy do Plumtree. Dalszą część wyjazdu spędziliśmy w Victoria Falls, miejscu
które zachowało jeszcze wiele z książkowego podróżniczego uroku. Strzeliste
klify znajdujące się nad rzeką Zambezi, rafting ową rzeką, piwo za dolara w
klubie Explorer oraz 150 metrowy skok na bungee z mostu między Zimbabwe, a
Zambią są na pewno godne polecenia.
Wodospady Wiktorii. |
Potem jeszcze tylko krótkie safari naszym samochodem w Botswanie i znów trzeba
wracać do Plumtree.
Szczęśliwa rodzina. |
Na koniec naszych przygód Skała Przewodnik, położona 10km przed Plumtree okazała się bardzo przyjemnym celem wspinaczkowym.
Krótko i siłowo |
Obło |
Nadeszła pora na powrót, 1500km, nocleg u przyjaciół w
Pretorii.
Założyciel Zakonu Werbistów święty Arnold, pierwsze seminarium dla
prześladowanych niemieckich księży otworzył w Holandii w 1885 roku, w karczmie
wykupionej od lokalsów. Dlatego też złośliwi zwykli mówić, iż Werbiści „w
karczmie zaczęli i w karczmie skończą.”
Na lotnisku w RPA siadamy na pożegnalne piwo. Pora rozstania. Panuje
wszechobecny smutek, za moment poleją się łzy, wszyscy będą tęsknić za
wszystkimi, jak w telenoweli.
”W karczmie kończymy...” – pomyślałem.
Teraz już wiem, gdzie zaczniemy następnym razem...
Krzysztof Kończakowski
Na koniec małpka z Matopos, czeka na powrót partnerów wspinaczkowych drodzy sponsorzy:) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz