środa, 25 lutego 2015

Grudniowe spotkanie na Hali okiem Wojtka

Przeciętny wtorek, środa, czwartek;
Po raz kolejny wertowałem kartki mojego ulubionego książko-poradnika, który dostałem kilka lat temu, na któreś to urodziny od mojej matuli. Osadzanie igieł, rurki lodowe, stoki lawinowe ileż razy można czytać, gdy w sercu chcesz już tylko „dupnąć” młotkiem, wbić dziabkę w język lodowy i grzać po filarach i kuluarkach. Jednak dla pewności, że maksymalnie dużo zapamiętam wolałem czytać.
            Piątek;
Szybkie dopakowanie, o 9:42 bus do Gliwic, wizyta w piekarni po świeży chlebek i spotkanie z żulikiem na dworcu zbierającym na bletki. 11:31 Koleje Śląskie do Kato. 12:30 na placu Andrzeja wsiadamy do czerwonej Corsy, nieznanego dotąd, Krzyśka z blablacaru. Ten widząc wystający czekan zapytuje:
- A Panowie na jakiś drytooling?!
W Tychach dobieramy kolejną pasażerkę i okazuje się, że wszyscy wokoło łoją, albo znają kogoś kto łoji. Owy Krzysiek z Corsy zamieszkiwał na studiach z jednym z członków starego GM’u, a koleżanka z Tychów jest najlepszą przyjaciółką żony łojanta z Tychów. W okołogórskiej tematyce rozmów w kilka godzin docieramy do Zako, zaliczamy nowiuteńko odstawioną biedronkę w centrum, zgarniamy Kasię z ronda JP2 i obieramy kierunek betlejemka. Ciśniemy z czołówkami przez dolinę Jaworzynki, co okazało się świetną decyzją Karola, gdy hulał orkan Aleksandra. Omija w ten sposób jakże przyjemną zwykle grańkę boczania, która miała przysporzyć innym kłopotu. Z jedną lekką glebą popchnięty przez Oleńkę podganiam zespół Kasia-Karol poginający z przodu i wreszcie razem docieramy do Betlejemki. Powitanie, ulokowanie, przepak, kolacja i niestety uświadczona obok mała libacja. Próba zaśnięcia w coś, jakoś wychłodzonej tego wieczoru chatce, w towarzystwie rozgrzanych kolegów taterników była pierwszym grubszym zadaniem.
            Sobota;
Potencjalne wyjście o 8 przesunęło się na 10, mój imiennik z Bydgoszczy jeszcze podchodzi. Za to nasłuchaliśmy się jak to Oleńka szalała na boczaniu i przytuliła Zuzię do gleby nie pozwalając się jej ruszyć. Następnie krótka pogadanka z Robertem R., zwanym „skałą” tyle że po brytyjsku, na temat planu działania podczas zgrupowania. Zgodnie z przewidywaniami w towarzystwie Ro[c]ka i Marka Pokszana ciśniemy nad staw w okolice drogi Kliśa powbijać kilka haków, igieł. Szybki podział na dwa teamy, tych którzy działali zimą lub nie. Świeżaki rozpoczęli wspin w mikście na wędeczkę z asystą Marka, a doświadczeni poszli coś łatwego załoić z Rokiem na boku. W grupie świeżaków dzień kończymy po zachodzie szybkim prowadzeniem jakiegoś parchowego terenu, z wyruchanym ramieniem od tłuczenia haków i igieł w całkiem dobrze trzymające trawki. Szybka kolacja i krótka pogadanka ws. niedzielnego wyjścia, gdzie do Ciesioły, Roka i teamu wspinającego się brakuje dwóch osób. Pierwszego spota zapełnia Michał pozostaje już tylko jedno miejsce. Kolega Paweł z Kielecczyzny nieśmiało wypowiada imię Wojtek. Jednak Wojtków wśród świeżaków było dwóch, więc po chwili ciszy szybko i bezczelnie wykorzystałem sytuację i chyba lekko zaskoczonemu Rockowi dziarsko odparłem, że ogarnę.
            Niedziela:
Pobudka, śniadanie, przepak, kierunek filar Staszla na hali. Podchodzimy Karol prowadzi ja robię czas. Pierwszy, drugi, wyciąg dobiegam do stanów z zadyszką. Piękne prowadzenie kluczowego filarka przez Karola, na którym później już biec nie byłem w stanie, bo dziabki co i rusz spadały z ramion. Szybkie przeskoki na asekurację lotną w łatwiejszym terenie wydawały się naturalne, jednak gdzieś podczas tego biegu w łatwym, spod prawej dziaby wyjechała mi spora kępa trawy. Pierwsza myśl:
- Oby już miał stan.
2m lotu, szarpnęło, kilka sekund otrzeźwienia i dalej biegnę po śladach partnera i z zadyszką zapinam auto.
- Mocno cię szarpnęło? – Taaa, ale zabrało mi powietrze z płuc na dobre 10 sekund.
Jednak na szczęście stan już był. Jeszcze jeden szybki wyciąg, romboidalna płyta, jeden zjazd, kierunek na Zamarzły Staw i do Betlejemki. Do grani już nie szliśmy.
            Poniedziałek;
Grupa Karol, Zuzia, Krzysiek atakują 114 WHP z Rokiem. Z świeżo przybyłym Mariem drugi Wojtek i kolega z kielecczyzny idą na żeberka, my z Michałem Czechem śmigamy po ich niedzielnych śladach z Markiem Pokszanem na drogę Potoczka. Krótki szybki wspin po niezbyt wymagającym terenie ze zwróceniem uwagi, na jakość zakładanej asekuracji i budowę słusznych stanowisk. Ze 100% przypadkowością zabieram Michałowi najciekawsze dwa wyciągi tuż po zmianie na prowadzeniu. Dość szybki powrót do betlejemki i wreszcie powolny obiad. Wędzona kiełbasa jest czymś niepodważalnie niesamowitym zwłaszcza w sosie pomidorowym.
            Wtorek;
W tym samym zespole jednak pod opieką Janka Kuczery kierujemy się na prawe żeberko. Celując w lepsze wyciągi Michał oddaje mi prowadzenie podczas podścianowego przepaku. Niestety wycelował w połogie trawki drugiej części drogi, a ja dostałem całkiem ładne zacięcie w drugim wyciągu i przyjemne mikstowe wspinanie na trzecim chodzonym lotnie. Powrót przewidziany był zjadzami ze stałych stanowisk, tam zaczął się stanowiskowy rozpier... nicz. Czułem się jakbym zjazdy wykonywał znowu po raz pierwszy. Janek spoglądał na nas jak dobry wujek zadając nam i sobie pytania…
-Ale po co to i dlaczego tak?
Po pierwszym zjeździe już się troszkę poprawiamy, ale ten słusznie nie odpuszcza i dzięki temu ogarniamy dodatkowo patenty zjazdów na złodzieja i w półwyblince. Powrót do betlejemki, obiad, przepak, spacer w wytapiającym się śniegu na dół, żurek w FISbarze. Powrót do domu, gdzie myśląc o 11 mam już w głowie rozgrzaną pościel w domowym łóżku.

WoSzu