"Gate closed,
gate closed, gate closed" - maleńki napis na ekranie, hipontyzująco miga raz po
raz. Nie możemy sobie jednak pozwolić na zbyt długą kontemplację, ponieważ
oznacza to, że właśnie zakończyło się wpuszczanie pasażerów na pokład samolotu
lecącego do Marakeszu. Tak, tego samego, w którym powinniśmy siedzieć. Sprint
przez lotnisko i szybsze bicie serca nie trwały zbyt długo, bo już 10 minut
później samolot opuszcza ponury Londyn i kieruje się na południe przecinając
kolejne izotermy- lecimy do Taghii!
Lądowanie w Marakeszu jest niejako detoksem od słoty, która żegnała nas w Polsce. Poczułem się jak gwiazda, kiedy po odebraniu bagaży zobaczyliśmy miłego taksówkarza, czekającego z karteczką na lotnisku. Jeszcze bardziej, kiedy okazało się że, podróżujemy mercem! Aby jednak ostudzić emocję od razu zaznaczę: mercedes ma 500 tysięcy przebiegu, a mieści się do niego 6, a nawet 7 osób- oczywiście brakuje wtedy miejsca dla gościa o nazwie Komfort i jego partnerki Wygody. Żeby było jeszcze ciekawiej robimy zakupy na dwa tygodnie i ruszamy w drogę. Forrest Gump o Wietnamie powiedział: "to taki zupełnie inny kraj". W Marakeszu taka fraza też nie jest mocno na wyrost, aczkolwiek wpływ Francji oraz turystyka powodują, że nie jest to jeszcze "Afryka dzika". Sytuacja zmienia się jednak proporcjonalnie do odległości od Marakeszu. Pomarańczowe pustkowia z porozrzucanymi gdzieniegdzie osadami przypominają bardziej tło do potyczki Johna Wayne'a z Charles'em Bronsonem. Jeszcze ciekawiej wyglądają miasteczka po wjechaniu do środka- tu mamy już prawdziwą "Yumę". Szybkie rozejrzeniu się po okolicy utwierdza nas w przekonaniu, że ludzie nie znają tu śniegu, a i na deszcz nie ma za często co liczyć. Kosze na śmieci też wydają się zbyteczną dekoracją, o czym przekonują nas różnokolorowe odpadki na ziemi.
Ale wracajmy
do sedna- z taksówki przesiedliśmy się do busa, spotkawszy wcześniej Ahmeda,
naszego guide'a i gospodarza. Razem z nim dotarliśmy do Zaouii, ostatniego
cypla cywilizacji. Do "innego świata" przenoszą nas zgoła niemagiczne
stworzenia- osiołki. Warunki życia w tej części globu znów o sobie dały
przypomnieć- zbyt wysoki stan rzeki po tygodniu deszczu nie pozwolił nam dostać
się do Taghii. Kolejna próba podjęta kolejnego dnia okazuje się skuteczna i po
dwóch godzinach marszu znajdujemy się w miejscu, które jest jednocześnie
wspinaczkowym rajem i Zaginionym Światem. Szybki przepak pozwolił nam spróbować
miejscowego rarytasu- wspinania.
Podzieleni na dwa zespoły, dotarliśmy pod
ścianę Paroi Sources, a nasz entuzjazm skierowaliśmy na drogi Classe Montagne
Epinal 6c+
(Sztaba, Brożyna) i Zebda 7b+ (Wójcik, Korn, Ciemnicki). O ile podejście i
wydarzenia dnia poprzedniego dały nam do myślenia na temat opadów, o tyle Zebda
swoim pierwszym (najtrudniejszym) wyciągiem zweryfikowała nasz pogląd na temat
pogody w Afryce. Po przehaczeniu pierwszego wyciągu i przejściu kolejnych
trzech zmuszeni byliśmy wycofać się. Tego dnia doświadczenie wzięło górę, gdyż
pierwszy zespół drogę ukończył. Kolejny dzień przynosi dosyć daremną próbę
podjętą na ścianie Jbel Taoujdad, gdzie ekipa działająca niezależnie na dwóch
drogach wycofała się i nie bez przygód dotarła do domu. Trzeci dzień przynosi
drobną różnicę celów- Ciemnicki i Adaś kierują się pod ścianę południową masywu
Oujdad, podczas gdy reszta zespołu zamierza zakwasić przedramiona na czymś
przewieszonym, ale krótszym, jednowyciągowym. Droga pod którą wybraliśmy się z
Adasiem z początku była mocno pociągająca, zwłaszcza, że rekomendował nam ją
nie kto inny jak Łukasz Mirowski! Po pierwszych próbach na wyciągu za 7b+
wiedzieliśmy, że dzień może okazać się dłuższy niż podejrzewaliśmy. Adaś z
konsekwencją walca drogowego prowadził najtrudniejsze wyciągi, przy czym drugi
wyciąg za 7c, a ostatni na drodze, doprowadził go do stanu najwyższego
upodlenia, więc na ostatnim stanowisku przywitał mnie słowami: "Kubuś,
zaraz będę rzygał"... Tę rozrywkę pozostawiliśmy jednak na później, bo
nagrodą za zrobienie drogi był zjazd do podstawy ściany i nocny powrót w
deszczu. Tego samego dnia chłopaki też zrealizowali swój plan, więc wymieniamy
wrażenia i patenty na zrelaksowanie ciała po wyczerpującym dniu. Werdykt
zapadł- REST. Wyprawa po zasięg (tak, wyprawa, wiem co mówię) oraz small- talki
w living roomie (gadanie o wspinaniu w korytarzyku koło pokoju), skutecznie
pochłoniły czas i nakręciły na wspinanie w kolejnym dniu. W tym miejscu pozwolę
sobie na cytat słów Mischy, który przedstawił nam motto swojego kolegi: "Pierwszy
dzień restu jest ostatnim dniem dobrej pogody". Czy naprawdę muszę pisać,
co zastaliśmy o PIĄTEJ rano za oknem? Pogoda dostarczyła nam dzień na
kontynuowanie tematów z poprzedniego dnia, z czego niechętnie skorzystaliśmy.
Wspólnie zdecydowaliśmy, że śnieg
zalegający na stokach i wyższych partiach ścian jest zjawiskiem na tyle
nietypowym w Afryce, iż musimy to złe wrażenie w naszych głowach zatrzeć i
poszukać słońca. Plotka gminna głosiła o pożądanych warunkach w... Marakeszu.
Pamiętając historię z Radia Erewań, na pytanie "kiedy będzie
lepiej?", odpowiedzieliśmy sobie: "lepiej już było", a tak
naprawdę, wobec braku możliwości podjęcia jakiejkolwiek działalności o profilu
wspinaczkowym, zdecydowaliśmy wrócić dzień wcześniej. Jakich byśmy jednak nie
podali powodów, wynik jest taki sam- wieczorem jesteśmy w Zaouii, a kolejnego
dnia wylądowaliśmy w Marakeszu. Tutaj kuszeni tysiącami barw, mieszaniną
zapachów, klimatyczną muzyką, a przede wszystkim zalotami nad wyraz
kontaktowych handlarzy rzuciliśmy się w ten wir, jakim jest centrum Marakeszu.
Ostatnie zaskórniaki przepuszczone na całkowicie bezużyteczne przedmioty
niecodziennego użytku, nie rekompensują nam jednak żalu z powodu opuszczenia
Taghii bez przejścia zamierzonych dróg. Godziny spędzone na negocjacjach z
lokalsami, poprzedzających zakup tychże "pamiątek", jakkolwiek
angażujące, nie wyciągają jak omawiany setny raz plan podejścia i wspinania.
Pakowanie plecaków przed odlotem do Polski, mimo że przyjemne (tęsknota dotyka
nawet takich "twardzieli" jak my), nie może równać się z ogarnianiem
szpeju w wieczór przed wstawieniem w drogę. Kotłujące się w głowie myśli,
kreują jakąś dziwną myśl, ta przeradza się w plan i w mgnieniu oka mamy gotowy
wyjazd ze wszystkimi szczegółami, mimo, że nawet nie opuściliśmy Marakeszu.
Dokąd? Do Taghii! Kiedy? Niebawem...
Jakub
Ciemnicki
Wyjazd
dofinansowany przez Polski Związek Alpinizm (za co dziękujemy), kierowany przez
Piotra Sztabę. Zakończony następującymi przejściami:
Zebda 7b+ RP
(300 metrów) Wójcik, Korn, Ciemnicki
Zebda 7b+ 3 x A0 pozostałe wyciągi OS Brożyna,
Sztaba
Tout pour le
club 7c RP (300 metrów) Wójcik, Ciemnicki
Sektor
sportowy 7a+ FL, 7a
OS Korn
Paroi des Sources Classe Montagne Epinal 6c+ (230 m) OS
Sztaba, Brożyna
Sektor
sportowy Massiv Atack 7a OS Brożyna
Sektor
sportowy 2x6b+ OS Sztaba
Paroi des
Sources Belle et
Berbere 6b+, (300m) OS Brożyna, Sztaba, Korn
Odbył się
między 31.10 a 13.11 2012 roku w składzie:
Piotr Sztaba
(kierownik) KS Korona Kraków
Michał
Brożyna KS Korona Kraków
Krzysztof
Korn KW Zakopane, GM PZA
Adam Wójcik
ŁKW, GM PZA, Woodpecker holds
Jakub
Ciemnicki ŁKW, GM PZA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz