środa, 28 listopada 2012

Taghia 2012

"Gate closed, gate closed, gate closed" - maleńki napis na ekranie, hipontyzująco miga raz po raz. Nie możemy sobie jednak pozwolić na zbyt długą kontemplację, ponieważ oznacza to, że właśnie zakończyło się wpuszczanie pasażerów na pokład samolotu lecącego do Marakeszu. Tak, tego samego, w którym powinniśmy siedzieć. Sprint przez lotnisko i szybsze bicie serca nie trwały zbyt długo, bo już 10 minut później samolot opuszcza ponury Londyn i kieruje się na południe przecinając kolejne izotermy- lecimy do Taghii!


Zaczęło się dosyć niewinnie- mail w połowie października z PZA, propozycja wyjazdu od Piotrka Sztaby i Michała Brożyny, możliwość dofinansowania... Zmuszony byłem odpisać, że raczej nie dam rady- bo studia, bo możliwości, bo ŻYCIE. Niemniej jednak, kiełkująca myśl ("a może pojadę") urosła do rozmiarów tak wielkich, że po raz kolejny przesłoniła ośrodek odpowiedzialny za zdrowy rozsądek. Zachęcające, tfu!, zachwycające opisy rejonu, duże wsparcie ze strony Związku i szybka rozmowa z Adasiem powoduje, że w ciągu kilku godzin podejmujemy decyzję o wyjeździe. Tym bardziej cieszy nas fakt kolejnego członka GM w ekipie- Krzyśka Korna. Dogranie szczegółów, listy sprzętowe, dokumenty do PZA, bilety lotnicze- sprawa nabrała tempa i nie zwolniła aż do lotniska w Krakowie, gdzie po ugoszczeniu przez Olgę (Niemiec) spotykamy się pierwszy raz w całym składzie. 


Lądowanie w Marakeszu jest niejako detoksem od słoty, która żegnała nas w Polsce. Poczułem się jak gwiazda, kiedy po odebraniu bagaży zobaczyliśmy miłego taksówkarza, czekającego z karteczką na lotnisku. Jeszcze bardziej, kiedy okazało się że, podróżujemy mercem! Aby jednak ostudzić emocję od razu zaznaczę: mercedes ma 500 tysięcy przebiegu, a mieści się do niego 6, a nawet 7 osób- oczywiście brakuje wtedy miejsca dla gościa o nazwie Komfort i jego partnerki Wygody. Żeby było jeszcze ciekawiej robimy zakupy na dwa tygodnie i ruszamy w drogę. Forrest Gump o Wietnamie powiedział: "to taki zupełnie inny kraj". W Marakeszu taka fraza też nie jest mocno na wyrost, aczkolwiek wpływ Francji oraz turystyka powodują, że nie jest to jeszcze "Afryka dzika". Sytuacja zmienia się jednak proporcjonalnie do odległości od Marakeszu. Pomarańczowe pustkowia z porozrzucanymi gdzieniegdzie osadami przypominają bardziej tło do potyczki Johna Wayne'a z Charles'em Bronsonem. Jeszcze ciekawiej wyglądają miasteczka po wjechaniu do środka- tu mamy już prawdziwą "Yumę". Szybkie rozejrzeniu się po okolicy utwierdza nas w przekonaniu, że ludzie nie znają tu śniegu, a i na deszcz nie ma za często co liczyć. Kosze na śmieci też wydają się zbyteczną dekoracją, o czym przekonują nas różnokolorowe odpadki na ziemi.



Ale wracajmy do sedna- z taksówki przesiedliśmy się do busa, spotkawszy wcześniej Ahmeda, naszego guide'a i gospodarza. Razem z nim dotarliśmy do Zaouii, ostatniego cypla cywilizacji. Do "innego świata" przenoszą nas zgoła niemagiczne stworzenia- osiołki. Warunki życia w tej części globu znów o sobie dały przypomnieć- zbyt wysoki stan rzeki po tygodniu deszczu nie pozwolił nam dostać się do Taghii. Kolejna próba podjęta kolejnego dnia okazuje się skuteczna i po dwóch godzinach marszu znajdujemy się w miejscu, które jest jednocześnie wspinaczkowym rajem i Zaginionym Światem. Szybki przepak pozwolił nam spróbować miejscowego rarytasu- wspinania. 



Podzieleni na dwa zespoły, dotarliśmy pod ścianę Paroi Sources, a nasz entuzjazm skierowaliśmy na drogi Classe Montagne Epinal 6c+ (Sztaba, Brożyna) i Zebda 7b+ (Wójcik, Korn, Ciemnicki). O ile podejście i wydarzenia dnia poprzedniego dały nam do myślenia na temat opadów, o tyle Zebda swoim pierwszym (najtrudniejszym) wyciągiem zweryfikowała nasz pogląd na temat pogody w Afryce. Po przehaczeniu pierwszego wyciągu i przejściu kolejnych trzech zmuszeni byliśmy wycofać się. Tego dnia doświadczenie wzięło górę, gdyż pierwszy zespół drogę ukończył. Kolejny dzień przynosi dosyć daremną próbę podjętą na ścianie Jbel Taoujdad, gdzie ekipa działająca niezależnie na dwóch drogach wycofała się i nie bez przygód dotarła do domu. Trzeci dzień przynosi drobną różnicę celów- Ciemnicki i Adaś kierują się pod ścianę południową masywu Oujdad, podczas gdy reszta zespołu zamierza zakwasić przedramiona na czymś przewieszonym, ale krótszym, jednowyciągowym. Droga pod którą wybraliśmy się z Adasiem z początku była mocno pociągająca, zwłaszcza, że rekomendował nam ją nie kto inny jak Łukasz Mirowski! Po pierwszych próbach na wyciągu za 7b+ wiedzieliśmy, że dzień może okazać się dłuższy niż podejrzewaliśmy. Adaś z konsekwencją walca drogowego prowadził najtrudniejsze wyciągi, przy czym drugi wyciąg za 7c, a ostatni na drodze, doprowadził go do stanu najwyższego upodlenia, więc na ostatnim stanowisku przywitał mnie słowami: "Kubuś, zaraz będę rzygał"... Tę rozrywkę pozostawiliśmy jednak na później, bo nagrodą za zrobienie drogi był zjazd do podstawy ściany i nocny powrót w deszczu. Tego samego dnia chłopaki też zrealizowali swój plan, więc wymieniamy wrażenia i patenty na zrelaksowanie ciała po wyczerpującym dniu. Werdykt zapadł- REST. Wyprawa po zasięg (tak, wyprawa, wiem co mówię) oraz small- talki w living roomie (gadanie o wspinaniu w korytarzyku koło pokoju), skutecznie pochłoniły czas i nakręciły na wspinanie w kolejnym dniu. W tym miejscu pozwolę sobie na cytat słów Mischy, który przedstawił nam motto swojego kolegi: "Pierwszy dzień restu jest ostatnim dniem dobrej pogody". Czy naprawdę muszę pisać, co zastaliśmy o PIĄTEJ rano za oknem? Pogoda dostarczyła nam dzień na kontynuowanie tematów z poprzedniego dnia, z czego niechętnie skorzystaliśmy. 


Nasze "górskie" usposobienie daje o sobie znać następnego dnia, więc korzystając z okna pogodowego wstawiamy się w Zebdę 7b+ w dwóch zespołach: Wójcik, Korn, Ciemnicki i Sztaba, Brożyna. Miłym zaskoczeniem jest sucha tufa na pierwszym wyciągu, która przepuszcza Adasia do stanowiska. Teraz tylko 7 kolejnych wyciągów i możemy sobie robić słit focie na szczycie. Czując przez cały czas "oddech doświadczenia" na plecach, wiedzieliśmy, że drugi zespół konsekwentnie napiera w tym samym kierunku. Jak się później okazało niektóre partie drogi musieli przehaczyć, niemniej jednak też zameldowali się na szczycie. Tym razem mamy świeże tematy do dyskusji na temat pokonanej drogi, jednak nie marnujemy czasu. Oba zespoły (Korn przeszedł do "doświadczonego" teamu) zaplanowały wspinanie drogami nie tylko trudnymi pod względem trudności, ale też wymagającymi pokonania "metrów": Fantasia 7c (700m) i Baraka 7b (650 m). Zasypiamy nagrzani jak młodzian przed pierwszą randką, ale dostajemy kosza, a właściwie kubeł zimnej wody; budzą nas burzowo- deszczowe chmury i towarzyszą nam niezmiennie przez cały dzień. Szanując Reymonta i Mickiewicza, nie będę ryzykował poetyckich opisów przyrody i pozwolę sobie lakonicznie stwierdzić: padało. Kolejnego dnia też padało*. Kolejnego też. Tym razem jednak desperacja, która chyba napęczniała od tego deszczu, spowodowała dramatyczną, niczym Termopile, próbę wstawienia się w drogę Fantasia. Mocno zmarznięci, "na tarczy", po 2 godzinach siedzenia pod ścianą, wróciliśmy do domku, gdzie zastaliśmy resztę zespołu w pieleszach (Krzysiek nawet się nie obudził). Uznaliśmy, że ich strategia była znacznie rozsądniejsza. 



Wspólnie zdecydowaliśmy, że śnieg zalegający na stokach i wyższych partiach ścian jest zjawiskiem na tyle nietypowym w Afryce, iż musimy to złe wrażenie w naszych głowach zatrzeć i poszukać słońca. Plotka gminna głosiła o pożądanych warunkach w... Marakeszu. Pamiętając historię z Radia Erewań, na pytanie "kiedy będzie lepiej?", odpowiedzieliśmy sobie: "lepiej już było", a tak naprawdę, wobec braku możliwości podjęcia jakiejkolwiek działalności o profilu wspinaczkowym, zdecydowaliśmy wrócić dzień wcześniej. Jakich byśmy jednak nie podali powodów, wynik jest taki sam- wieczorem jesteśmy w Zaouii, a kolejnego dnia wylądowaliśmy w Marakeszu. Tutaj kuszeni tysiącami barw, mieszaniną zapachów, klimatyczną muzyką, a przede wszystkim zalotami nad wyraz kontaktowych handlarzy rzuciliśmy się w ten wir, jakim jest centrum Marakeszu. Ostatnie zaskórniaki przepuszczone na całkowicie bezużyteczne przedmioty niecodziennego użytku, nie rekompensują nam jednak żalu z powodu opuszczenia Taghii bez przejścia zamierzonych dróg. Godziny spędzone na negocjacjach z lokalsami, poprzedzających zakup tychże "pamiątek", jakkolwiek angażujące, nie wyciągają jak omawiany setny raz plan podejścia i wspinania. Pakowanie plecaków przed odlotem do Polski, mimo że przyjemne (tęsknota dotyka nawet takich "twardzieli" jak my), nie może równać się z ogarnianiem szpeju w wieczór przed wstawieniem w drogę. Kotłujące się w głowie myśli, kreują jakąś dziwną myśl, ta przeradza się w plan i w mgnieniu oka mamy gotowy wyjazd ze wszystkimi szczegółami, mimo, że nawet nie opuściliśmy Marakeszu. Dokąd? Do Taghii! Kiedy? Niebawem...


*Tego dnia, około 14, zespół Sztaba, Brożyna, Korn wystawił się w drogę Belle te Berbere 6b+, pokonując ją OS, wspinaczkę zakończyli po zmroku.

Jakub Ciemnicki

Wyjazd dofinansowany przez Polski Związek Alpinizm (za co dziękujemy), kierowany przez Piotra Sztabę. Zakończony następującymi przejściami:

Zebda 7b+ RP (300 metrów) Wójcik, Korn, Ciemnicki
Zebda  7b+ 3 x A0 pozostałe wyciągi OS Brożyna, Sztaba
Tout pour le club 7c RP (300 metrów) Wójcik, Ciemnicki
Sektor sportowy 7a+ FL, 7a OS Korn
Paroi des Sources Classe Montagne Epinal 6c+ (230 m) OS Sztaba, Brożyna
Sektor sportowy Massiv Atack 7a OS Brożyna
Sektor sportowy 2x6b+ OS Sztaba
Paroi des Sources Belle et Berbere 6b+, (300m) OS Brożyna, Sztaba, Korn

Odbył się między 31.10 a 13.11 2012 roku w składzie:
Piotr Sztaba (kierownik)  KS Korona Kraków
Michał Brożyna KS Korona Kraków
Krzysztof Korn KW Zakopane, GM PZA
Adam Wójcik ŁKW, GM PZA, Woodpecker holds
Jakub Ciemnicki ŁKW, GM PZA

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz