sobota, 31 grudnia 2011

Tydzień ekipy w Riglos

(For English version - scroll down)

24 listopada ruszyliśmy w czwórkę z Katowic w stronę Barcelony. Lot odbył się bez niespodzianek i zaledwie po 3 godzinach wylądowaliśmy w Hiszpanii. Przesiadka do auta i ciśniemy w stronę upragnionego Riglos. W głowach słońce, długie drogi i nadzieja, że puchówka w ścianie się nie przyda. Rano szybki podział na dwa teamy.
Krakowski, szybkościowy: Ja z Andrzejem Marciszem oraz warszawsko-wrocławski, chilloutowy: Piotrek Wierzyk z Mateuszem Szmajdą. Pierwszy cel to Fiesta de los Biceps. Droga niby łatwa, niby po klamach, ale wyciąg 6c, znajdujący się w największym przewieszeniu i prawdopodobnie posiadający największą ilość zamagnezjowanych klam, wymusił na nas zużycie sporej ilości energii.

Ola na drodze "Fiesta de los biceps" (fot. A. Marcisz)


Kolejny dzień i kolejna droga. Ruszyliśmy na klasyk Riglos - Tucan Ausente (300 m 7a). I tutaj niestety okazało się, że nasze bicepsy, zmaltretowane dnia poprzedniego, nie podołały wyzwaniu. Czysto męski zespół poległ na wytrzymałościowym wyciągu. Szmajda stoczył godną walkę z zaplątanym ekspresem w daisy'ka i z głośnym krzykiem odpadł.
Nasz zespół spisał się znacznie lepiej, gdyż to Andrzejowi przypadł ten właśnie wyciąg i mimo, że liny nie wystarczyło - przez co przez kilka metrów, ku mojej panice, szliśmy z lotną - to jednak daliśmy radę. Kolejny wyciąg miał być mój i nie będę tu owijała w bawełnę. Po ogromnej walce w przewieszce moje łokcie powędrowały ku górze i jedyne na co mnie było strać, to wydanie z siebie dramatycznego okrzyku tuż przed odpadnięciem. Chwilę wisiałam na linie, po czym  niemrawo spojrzałam w dół na chłopaków i wydusiłam z siebie błagalne pytanie: "Andrzejuuu, to może Ty pójdziesz?". I tak oto Tucan został pokonany w stylu Flash :)
Pod wieczór, siedząc w ciepłym schronisku, racząc się napojami z metalowych kubeczków, doszliśmy do wniosku, że wspinanie trzeci dzień pod rząd nie przyniesie żadnych pozytywnych efektów, więc postanowiliśmy przeznaczyć ten dzień na resta, podczas którego mieliśmy zamiar podziwiać "łodziaków" napinających swe bicepsy na Fieście, gdyż właśnie dolecieli do nas z Polski.
Wieczór powitalny był niezwykle miły, aż do momentu, w którym  został brutalnie przerwany przez 50-letniego Francuza, który wtargnął do naszego pokoju wymachując pięściami. Widocznie uznał głośne walenie rękami w ścianę za nieefektywne i postanowił osobiście nas uciszyć. Na szczęcie Andrzej jako najbardziej doświadczony życiowo człowiek z naszej szóstki, zażegnał spór.
Mimo przygód poprzedniej nocy następne dni obfitowały w same sukcesy. Zespół w składzie Adam Wójcik - Kuba Ciemnicki bez większych problemów pokonał drogę La carnavala (300 m 7a OS), natomiast ja z Andrzejem przeszliśmy drogę Escoria Oriental (300 m 7a+), prowadząc wszystkie kolejne wyciągi na zmianę (6b, 6b+, 6b, 7a, 7a+, 7a, 6b) w stylu OS i dopiero ostatni 6b, okazał się parametrycznym baldzikiem. Wzrost 158 cm nie wystarczył i ostatecznie droga została pokonana w stylu Flash.
Następnie drogę poprowadzili również Mateusz i Piotrek, którzy cały czas deptali nam po piętach. Tutaj warto podkreślić, że pierwsze trzy wyciągi oraz ostatni pokonał Mateusz w pierwszej próbie, natomiast środkowe (7a, 7a+, 7a), również pokonane "od strzału", należą do Piotrka.
Pierwsze polskie przejście Escoria Oriental należy do łódzkiego zespołu Sławek Cyndecki - Maciek Fijałkowski w 2004 roku.

Kuba łodziak na "Carnavaledzie" i Ola Niemiec
oraz Andrzej Marcisz na "Escoria Oriental"
(fot. P. Wierzyk)
Mateusz i Piotrek po zrobieniu 6. wyciągu "Escoria"
(fot. O. Niemiec)

Następny dzień miał być równie udany. Team "łodziaków" w składzie Adaś - Kubuś obrali za cel Opus Nigrum 7b+, Andrzej z Mateuszem stali się zespołem chilloutowym i uderzyli na Zulu Demente 7a+, natomiast ja z Piotrkiem na Al Capone 7b+. Ruszyliśmy z samego rana.
Team mieszany był pierwszy pod ścianą. Szybkie losowanie, kto idzie pierwszy i startujemy. Niestety, już na pierwszym wyciągu leciało wszystko zarówno spod nóg jak i rąk. Gdzieś w połowie dobiegły mnie krzyki Hiszpanów, że jest to droga niechodzona, bardzo krucha i lepiej żebyśmy się z niej wycofali. Niestety było już za późno i musiałam stoczyć największą walkę swojego życia na 6c, zanim udało mi się dojść do stanu.
Niewiele później Piotrek odpadał z kolejnymi wielkimi kamieniami na 2. wyciągu. I tym samym, "człowiek, który nie lata, jak coś to bierze blok"(jak sam siebie określił) zaliczył dwa konkretne loty oraz tzw. wycof francuski :) Styl light&fast w tym wypadku się nie sprawdził. Kruszyzna wzięła górę. Zadecydowaliśmy o wycofie i resztę dnia spędziliśmy na ławeczce uroczej knajpki obserwując przejście Opus Nigrum (300 m 7b+) przez Adasia i Kubę. Chłopaki wszystkie wyciągi [6b, 6b, 7a (7a+), 7b (7b+), 6b] prowadzili na zmianę. Warto dodać, że pierwsze polskie przejście Opus Nigrum należy do wspomnianych wyżej Sławka Cyndeckiego i Maćka Fijałkowskiego (2004).

Kuba Ciemnicki:
Droga zatrzymała nasz zespół dopiero na wyciągu za 7b, gdzie początkowy bald wymógł na Adasiu odnalezienie skutecznego patentu. Tak naprawdę jednak zaczęło się robić poważnie już na pierwszych metrach, kiedy okazało się, że skała zostaje w ręku, a obicie jest stosunkowo oszczędne (5-10 metrów odległości).
Adam Wójcik:
"Opus Nigrum" 7b/c nie wspominam dość ciekawie i nie polecam. Drogę zrobiliśmy w stylu RP. Wspinanie po chyba najbardziej parchatej części tej pięknej skałki rigloskiej :) Przeloty również rozstawione " rzetelnie", ale to chociaż motywowało, żeby nie spadać tylko "grzać"... tak jak w Hejszy (tam się nie spada... tam się skacze).
Kolejny dzień zaowocował pokonaniem dwóch dróg (Guirles-Campos i El Zulu Demente) przez zespoły Andrzej- Szmajda oraz Piotrek-Olga, a następnie udanym restem "łodziaków". Tym razem to my przez większą część wspinania słyszeliśmy dopingujące okrzyki kolegów. Niestety, wraz z początkiem grudnia, nasz skład wyjazdowy pomniejszył się o dwie osoby. Tymczasem "łodziaki" nieustannie cisnęli i tak 2 grudnia padło kolejne pierwsze polskie przejście, tym razem Popeye 250 m 7c (6a+, 7a, 7b, 6c, 7c, 5). 
Adam Wójcik:
"Popeye" udało nam się zrobić OS. Jest to nowa droga z 2007 roku i zgadzamy się co do jej wyceny. Więcej nie zdradzę, żeby przypadkiem nie popsuć kolejnych OS-ów, ale uznaliśmy z Ciemnym, że to bardzo ładna droga... I mimo, iż parę "piedr!!!"(kamieni) poleciało.. to jest ona dość lita. Mnie przyszło poprowadzić najtrudniejszy wyciąg za 7c i przyznam, że byłem szczerze zdziwiony i meeeega ucieszony, że udało sie go przejść w pierwszej próbie, mimo "limes'owej" walki na ostatnich przechwytach. Chyba ciągnący się ze wsi doping znajomych tak pomógł :)
Kuba Ciemnicki:
5 wyciągów, z których każdy mógłby być osobną drogą typowo westową. Coraz bardziej wywieszająca się, po dobrych chwytach, aby na końcu wyciągu za 7c, z napompowaną kaczką, wbić się w balda stanowiącego o wycenie. Droga estetyczna, a jednocześnie mało chodzona.
Adam Wójcik:
Może jeszcze słów kilka o regeneracji, która to miała miejsce w namiocie na parkingu. Riglos jest jedną z tych pięknych miejscówek, gdzie spanie na dziko (przy zachowaniu kultury i zasad dobrego wychowania) jest dopuszczalne. I choć czasem temperatura w nocy spadała poniżej zera (co raz doprowadziło do zamarznięcia namiotu) to kimanie na parkingu jest bardzo komfortową opcją, którą serdecznie polecam :)... Bo przecież przy wspinaniu człowiek i tak się "wy...grzeje".
Olga Niemiec


A week in Riglos

On the 24th of November we set off from Katowice to Barcelona. The flight went on without any surprises and after 3 hours we landed in Spain. Quick switch to a car and we're heading towards the dreamed Riglos. In our minds are only the sun, long routes and hope that we won't need our down jackets while climbing. In the morning we quickly split ourselves in two teams: Cracow speed team - Me with Andrzej Marcisz and Warsaw-Wroclaw chillout team - Piotrek Wierzyk with Mateusz Szmajda. The first target is Fiesta de los Biceps. Not so hard, mostly jugs, but the 6c pitch on the most overhanging part of the wall - that probably has got the biggest amount of chalked jugs - forced us to use up a lot of energy.

Another day and another route. We went for the Riglos classic - Tucan Ausente (300m 7a). Here it turned out that our muscles, sore after the last day, didn't stand up to the challenge. The male team failed on the continous pitch. Szmajda fought like a wild animal with the quickdraw that got stuck in his daisy chain and shouting loudly - he fell.
Our team did a lot better, mainly because it was Andrzej who had to lead this pitch, and even though our rope was not long enough and we had to climb simultanously for few meters, we did really good. The next pitch was for me and I don't want to say too much about it. After a great fight in an overhang my elbows went up and all I could do more was to dramatically shout before the fall. I hung on a rope for a while, I looked shamefully at boys, and the question came out - beggingly - from my mouth: "Andrzej, mabe you will go?". And that is how we sent Tucan in team flash style.
In the evening, sitting in the warm hut, pleasing ourselves with the tasty drinks from our metal cups, we decided that climbing three days in a row woudn't bring any positive effects, so the next day should be a rest day. During the rest day we cheered Łodziaki, who were straining their muscles on Fiesta, after just arriving to Riglos. The welcome evening was very nice, up to the moment when it was brutally finished by a 50-year old Frenchman, who burst into our room waving his fists. He probably decided, that knocking on the walls wasn't effective enough to make a group of Polish climbers silent. Fortunately Andrzej, as the most mature person in our group, prevented the bloddy battle.
Despite the adventures of last night, the next day was full of success. Adam Wójcik and Kuba Ciemnicki, without bigger problems, sent La carnavala (300m 7a OS) and Andrzej and me climbed a route Escoria Oriental (300m 7a+), switching lead on every pitch (6b, 6b+, 6b, 7a, 7a+, 7a, 6b). Every pitch went on sight, except the last 6b, which had a parametric bouldery problem and my 158cm wasn't enough, so eventually Andrzej flashed it.
Mateusz and Piotrek also climbed this route, constantly stepping on our heels. Mateusz flashed the first three pitches and the last one, and the middle ones (7a, 7a+, 7a) were flashed by Piotrek.
The first Polish ascent of Escoria Oriental was made by two climbers from Łódź - Sławek Cyndecki and Maciek Fijałkowski in 2004.

The next day was also very successful. Adaś and Kubuś went for Opus Nigrum 7b+, Andrzej and Mateusz had become a chillout team and went for Zulu Demente 7a+ and me and Piotrek went for Al Capone 7b+. We started early in the morning.
The mixed team was first at the base of the route. Quick drawing of lots and we start. Unofrtunately the rock was really loose. Somewhere in the middle we'd heard some Spaniards shouting that this route is not popular, very chossy and it's better that we go down. But it was too late and I had to make an effort of my life on a 6c before getting to the anchor. Shortly afterwards, Piotrek fell with some big pieces of rock on the second pitch. And that is how "a man that never falls, if it comes to the point of falling he takes," took two massive whippers. The sketchy rock won this battle. We decided to go down and watch Adaś and Kuba who were climbing Opus Nigrum (300m 7b+). They switched the lead on every pitch [6b, 6b, 7a (7a+), 7b (7b+), 6b]. It has to be noticed that the first Polish ascent of this route was also made by Sławek Cyndecki and Maciek Fijałkowski.

Kuba Ciemnicki: The route stopped our team at the 7b pitch, where the first boulder problem made Adaś look for the best sequence. But the route was serious from the very beginning, when it turned out that the holds stay in your hands and the bolts were spaced apart for about 5 - 10m.

Adam Wójcik: I don't have good memories from Opus Nigrum and I don't recommend climbing this route. We red pointed it. The route goes up probably the worst part of this Riglos rock. Bolts are spread out massively, but this actually motivated us not to fall, just like in the sandstones, you don't fall - you jump.

On the next day Andrzej with Szmajda and Piotrek with Olga climbed two routes (Guitles-Campos and El Zulu Demente). Team from Łódź took a rest day. This time it was us who have heard the cheering shouts of our friends. Unfortunately, in the beginning of December, two of us had to leave, but Adam and Kuba raged on, and on the 2nd day of December they made the first Polish ascent of Popeye 250m 7c (6a+, 7a, 7b, 6c, 7c, 5)

Adam Wójcik: We managed to on sight Popeye. It is a new route from 2007 and we think that the grade is accurate. I don't want to say anything more in order not to destroy on sights for other teams. But together with Ciemny we labeled this route as very beautiful with quite solid rock. When we got to the hardest 7c pitch it was my turn to lead and I have to say that I'm very surprised and very happy that I managed to climb this pitch on sight, despite the great "a muerte" fight on the last moves. Probably the cheering shouts coming from the ground helped a lot

Kuba Ciemnicki: 5 pitches that could easily be seperated and put in the typical western european sport crag. Good holds along the more and more overhanging wall leading to the last boulder problem that makes the grade. A very aestethic route and, at the same time, not very popular.

Adam Wójcik: A couple more words about the regeneration, that was made in the tent on the parking lot (yeah dirtbag life!). Riglos is one of this places, where camping out beyond designated places is allowed, as long as you behave according to general savoir vivre. And though the weather sometimes gets below freezing it is a very comfortable option, which I strongly recommend... because you will eventually warm up on the routes.


Olga Niemiec
(Translated by Damian Czermak) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz