Co mi zrobisz jak
mnie złapiesz?
„A może by tak na Okap Muskata?” - rzekł Krzysztof. Od tego zdania rozpoczęła się
moja przygoda z Dalekim Zachodem. Grudniowa wizyta nie przyniosła efektów w
postaci zrobionej drogi; tym razem miało być inaczej. Czując moc wyniesioną z
podkrakowskiej, tajemnej jaskini, dziarskim krokiem skierowaliśmy się ku
zachodowi. Sztukę, jaką tam uprawialiśmy (oprócz samego wspinania) można
porównać do zabawy „w kotka i myszkę”. My byliśmy myszkami a polował na nas
kot, a raczej kocur, bo ważył przynajmniej 120 kg, ubierał się na zielono i jak
na „przyjaciela” przyrody przystało, wszędzie woził się terenowym samochodem.
Jako prawdziwy ranger, uzbrojony był w broń palną po same uszy, co tylko nas
motywowało by szybko się wspinać.
Drogę pokonaliśmy na 3 wyciągi: pierwszy kluczowy – M9 (obydwaj go
poprowadziliśmy), drugi o wycenie 7-, reprezentował sobą, podobno typową jak
ten rejon, „dupotłucznię” z wymagającą asekuracją. Trzeci wyciąg (70m) to już
przyjemne, odrobinkę kruche wspinanie w piątkowych trudnościach.
Afera na Ła-Pie
Godzina 9.00, stanowisko pod Ścianką
Problemową na drodze Łapiński-Paszucha, Kazalnica Mięguszowiecka:
-Krzyś, widzisz ten filarek?
-No tak.
- Z tego co mówił Banaś grzejesz tym filarkiem do góry, gdzieś ma być trawers i
ten sławny okapik, wszędzie mają być haki.
-Wygląda ewidentnie!
Efektem „ewidentnego” przebiegu drogi jest prawdopodobnie uklasycznienie
starego wariantu zapychowego, trawersującego ściankę ok. 10 metrów powyżej
oryginalnego przebiegu „Łapiniaka”. (Jeśli się potwierdzi wiadomość, że nasz
fragment drogi nie był uklasyczniony,propozycja naszej nazwy to po prostu wariant
Sułowski-Korn na Łapińskim-Paszucha, w skrócie Su-Ko na Ła-Pie.) Pewni siebie,
iż oczywiście przeszliśmy ściankę oryginalnie(pomijając fakt, że najpierw
mieliśmy okapik, a później trudny trawers, a powinno być odwrotnie),
popędziliśmy do szczytu i ostatecznie na piku Kazalnicy zameldowaliśmy się po
9h40min wspinaczki.
Ściemy są wszędzie!
Krzysiek startuje w trawers pod Hokejem. Fot. P.Sułowski |
Schemat naszej ściemy na Ściance Problemowej. Zdjecie z gigapan.org |
Rekord
„Piotrek, słuchaj. Jak nie pobijemy rekordu na Paradzie Jedynek, to się
powieszę. Nie żartuję! Wezmę i na naszej nowej linie powieszę się pod Wielkim
Okapem!”
Wizja wiszącej naszej nowej liny w ścianie
Zerwy na tyle mnie zmotywowała, że nie
do końca świadomy powodów naszych niedoszłych poczynań, przyjąłem wyzwanie,
które polegało na przebiegnięciu tej siódemkowej drogi na Kotle Kazalnicy w
czasie krótszym niż 4h30min.Wspinamy się OS. Po konsultacjach telefonicznych z
Jankiem Muskatem na ostatnim stanowisku Długosza-Popko, dotyczących
miejsca, gdzie nasza droga właściwie się kończy, dowiadujemy się o „bloku z
pętlami”. Nieco zmieszani, na szczęście szybko odnajdujemy ostatnie stanowisko.
Czas 3h02min. Uf!
Krzysiek tydzień wcześniej na Kotle. Fot. P.Sułowski |
Coś długiego
- Tylko co?
- Hm, mój znajomy robił 2 tygodnie temu Długosza na Zerwie…
- A1.
- Jakoś damy rade! Na wszelki wypadek wezmę baletki!
Wyciąg przez ścienkę z nitami, który pokonaliśmy hakowo, okazał się najprzyjemniejszym na całej drodze. Ponad siodełkiem meldujemy się po ponad 11 godzinach wspinaczki. Uradowani, że przed nami jedynie łatwy trawers, zakładamy że po godzinie będziemy na szczycie. Na piku stajemy po 12h50min wspinania. Całą kopułę asekurowaliśmy się ze względu na kopny, lawiniasty śnieg oraz nawisy śnieżne. Wieczorem jeszcze planujemy, że następnego dnia „skoczymy” na krótką drogę na Bulę. Przykurcze ramion uniemożliwiające wyprostowanie rąk po przebudzeniu oznaczają, że droga, którą zrobiliśmy dnia poprzedniego, była ostatnią w tym sezonie. Niedzielne południe poświęciliśmy na uzupełnianie płynów przed schroniskiem, ciesząc się, że dokładnie za tydzień, o tej porze będziemy gdzieś na dwusetnym metrze pierwszej drogi zbliżającego się wyjazdu do Verdon..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz