Piskovec
nie gryzie- to hasło znane jest w niektórych środowiskach
wspinaczkowych od dawna. O ile w łódzkim środowisku często
dotyczy oswojonej Hejszowiny, to tym razem musieliśmy się znów
oddać refleksji nad sloganem. Nadeszło do nas zaproszenie z Czech
na Traditional Climbing Meeting in Adršpach. Nazwa imprezy jest
jednocześnie jednoznacznym określeniem tego co nas czekało-
wspinanie w Adršpachu po drogach nie tylko tradowych, ale też
tradycyjnych (czyt. klasycznych). Znając różne historie ze
wspinania w piachach, wiedzieliśmy czego można się spodziewać w
Adrze- nie jest to "sportowy Labaczek", nie jest to
Hejszowina- poligon rozgrzewkowy w piachach Polaków. Czekał nas
tydzień weryfikacji umiejętności poruszania się w formacjach
rysowych i rysopodobnych (sprawne przejście z off-width'u w komin i
znów w off-width wielce pożądane), ale również poznania swojego
mentalnego "sharp endu".
W
uszach wciąż brzeczą historie i wspomnienia Doświadczonych w
piaskowcu, a ja z Adasiem (będącym u kresu rekonwalescencji stopy)
pędzimy w stronę Wrocławia, gdzie czekają na nas Damian Czermak,
zaznajomiony z realiami wspinania w czeskim piaskowcu najlepiej z
nas; Karolina Kozera oraz nie będący członkiem Grupy Jędrzej
Baranowski. W takim składzie kierujemy się w stronę małej
miejscowości przy granicy czesko- polskiej. Docieramy do pensjonatu
o trudnej do zgadnięcia nazwie Adršpach, gdzie oczekujemy razem z
gospodarzami na gości z innych krajów. Tego samego wieczora
spotykamy się wszyscy w restauracji Skalne Miasto. Mieszanka
narodowości, języków i doświadczeń- Czesi, Holendrzy, Finowie,
Szwedzi, Belg, Rumuni i my. Przywitani knedlami z gulaszem i piwem
(tudzież Kofolą) dowiadujemy się, że celem meetingu, oprócz
oczywiście spotkania wspinaczy z rożnych krajów, jest poznanie
specyfiki wspinania w piaskowcu i ukazanie, że nie jest to "crazy
climbing". Pokaz slajdów i film, zaprezentowane przez
gospodarzy, o ile spełniły pierwszy z zamiarów, o tyle kompletnie
zaprzeczyły drugiemu.
![]() |
Jump! |
Pierwszy
dzień zaczęliśmy w rejonie Křížový vrch. Przyjemne wspinanie,
o sportowym profilu (wpinki gęsto, co 5-8 metrów) okazało się
preludium do drugiej części dnia. Radek Lienerth, który był
współorganizatorem i przewodnikiem, zabrał nas do Adršpachu na
"typical, classic chimney". Fakt pójścia na drugiego
całej drogi nie był bynajmniej ujmą; od każdego z nas wymagał
pełnego zaangażowania fizycznego i psychicznego. Końcowy off-width
mimo, że krótki, spowodował pojawienie się kropli potu (których
tym razem nie powstrzyma magnezjowanie- nie stosowane, zwłaszcza na
łatwych i starych drogach). Teraz już łatwo: 2-metrowy skok na
drugą wieżę, wpis do książki szczytowej, zjazd na dół i
pakowanie szpeju. Zrozumieliśmy czego się spodziewać w ciagu
kolejnych dni. Drogi, których pierwsze przejścia miały miejsce w
okresie międzywojennym (jak oni to robili?); ringi równie daleko
pod Tobą, co przed Tobą; węzełki, wymagające zaklęcia "siądź
i zostań" i ciągle przyspieszone bicie serca (wspinacz martwi
się o swoje życie, asekurant o życie wspinacza)... Kolejny dzień
kończy się obtarciami od szyi po kostki oraz zakwasy w tak
niewspinaczkowych partiach ciała jak część łydki, lewy pośladek,
prawy triceps i... głowa? Przeżycia w ciągu dnia powodują
zmęczenie w ośrodku mózgu odpowiedzialnym za instynkt
samozachowawczy i wywołują coś, co nazwałbym "zakwasem
mentalnym". Jednak negatywne odczucia równoważy, wręcz
niweluje, świadomość pokonania paraliżu tuż pod ringiem,
odnalezienie patentu na przejście 5 metrów off- widthem i dotarcie
na wierzchołek. Kilka metrów kwadratowych, puszka szczytowa,
wspaniały widok na setki kolejnych wież, na które chciałbyś
kolejno przeskakiwać- to wszystko spotka Cię po tych
kilkudziesięciu metrach walki. W takiej właśnie chwili wiesz, że
było warto i że "przodkowie" w 1935 prawdopodobnie czuli
to samo. Zaczynasz rozumieć frazę Traditional Climbing in Adršpach.
![]() |
Typowe formacje Adru, w akcji Damian |
Kolejne
dni przynoszą setki podobnych odczuć, Twoje emocje niczym
chorągiewka, z panicznego strachu przeradzają się w entuzjazm,
nierzadko euforię. Patenty i podpowiedzi od lokalsów mogą wydać
się początkowo co najmniej rodzące obawy. Młody Kuba z uśmiechem
krzyczy: wychodzisz nad ostatniego ringa do krawędzi wierzchołka
"and jump"! To ma być żart? Radek krzyczy do Ciebie z
wieży obok: "one hard step and then it's really easy"!
Only one? Tomaš mówi, że "smyčki" da się osadzić, ale
nie będą potrzebne. "Chyba jednak wezmę".
Coś
się jednak zmieniło. Minęło kilka dni, za sobą mamy kilkaset
metrów przewspinanego piaskowca i wiele westchnień w stylu "znów
się udało- żyjemy". Węzełki zaczęły siadać bez zaklęć,
a ringi stały się odrobinę bliższe. Estetyka dróg konkuruje z
najlepszymi rejonami na weście, nierzadko wygrywając ten pojedynek.
Zatem może to nie jest tylko crazy climbing? Być może warto czasem
zacisnąć zęby i naprzeć do kolejnego "kruha"? Z pełną
odpowiedzialnością stwierdzam, że warto!
Meeting
był świetną inicjatywą, pozwolił poznać ludzi z różnych
krajów i ich podejście do wspinania. Przede wszystkim był szansą
na wspinanie z lokalsami, których patenty są przydatne, często
kluczowe do bezpiecznego i szczęśliwego zakończenia każdego dnia.
Pokazy slajdów i filmów z całego świata, ze szczególnym
uwzględnieniem piachów w wykonaniu Tomaša Sobotki dały nam do
zrozumienia, że kilka wyjazdów na west można porównać do
niedzielnego wypadu na działkę pod Łodzią- zwiedzanie świata
zaczyna się duuużo dalej! Prelekcja Igora Kollera, natomiast,
pozwoliła zrozumieć jak to "drzewiej bywało" oraz skąd
te dziwne piaskowcowe zasady... Pomijając fakt, że porównanie
ówczesnych wyczynów do dzisiejszych stawia nas, MŁODYCH, w rzędzie
sportów ekstremalnych między szachistami a dziećmi na placu zabaw.
Reasumując Traditional Climbing Meeting był świetną imprezą, z
zadatkami na kontynuację w kolejnych latach. I obyśmy mieli szansę
tam dotrzeć. A Ty kiedy jedziesz do Adru?
Specjalne
podziękowania należą się:
Polskiemu
Związku Alpinizmu, który zainicjował oraz sfinansował nasz pobyt
i udział w Meetingu.
Radkowi
Lienerthowi, Zbyškowi Česenkowi- organizatorom Meetingu.
Kubie
Rak, Tomašowi Sobotce i innym przewodnikom, którzy prowadzili nas w
najlepsze miejscówki w Adrze.
![]() |
Adr na sportowo |
Smyčki-
węzełki
Kruh-
ring
Jakub Ciemnicki, ŁKW GM PZA
fot. Adam Wójcik, ŁKW GM PZA
![]() |
A do kruha wciąż daleko... |