czwartek, 22 marca 2012

Z dziennika pokładowego

Co mi zrobisz jak mnie złapiesz?

„A może by tak na Okap Muskata?” - rzekł Krzysztof. Od tego zdania rozpoczęła się moja przygoda z Dalekim Zachodem. Grudniowa wizyta nie przyniosła efektów w postaci zrobionej drogi; tym razem miało być inaczej. Czując moc wyniesioną z podkrakowskiej, tajemnej jaskini, dziarskim krokiem skierowaliśmy się ku zachodowi. Sztukę, jaką tam uprawialiśmy (oprócz samego wspinania) można porównać do zabawy „w kotka i myszkę”. My byliśmy myszkami a polował na nas kot, a raczej kocur, bo ważył przynajmniej 120 kg, ubierał się na zielono i jak na „przyjaciela” przyrody przystało, wszędzie woził się terenowym samochodem. Jako prawdziwy ranger, uzbrojony był w broń palną po same uszy, co tylko nas motywowało by szybko się wspinać.
Drogę pokonaliśmy na 3 wyciągi: pierwszy kluczowy – M9 (obydwaj go poprowadziliśmy), drugi o wycenie 7-, reprezentował sobą, podobno typową jak ten rejon, „dupotłucznię” z wymagającą asekuracją. Trzeci wyciąg (70m) to już przyjemne, odrobinkę kruche wspinanie w piątkowych trudnościach.


Afera na Ła-Pie

Po Malanphulan, Grendlandii, Zakrzówku a nawet podkrakowskiej Norze przyszedł czas na ‘naszą’ Zerwę!

Godzina 9.00, stanowisko pod Ścianką Problemową na drodze Łapiński-Paszucha, Kazalnica Mięguszowiecka:
-Krzyś, widzisz ten filarek?
-No tak.
- Z tego co mówił Banaś grzejesz tym filarkiem do góry, gdzieś ma być trawers i ten sławny okapik, wszędzie mają być haki.
-Wygląda ewidentnie!

Efektem „ewidentnego” przebiegu drogi jest prawdopodobnie uklasycznienie starego wariantu zapychowego, trawersującego ściankę ok. 10 metrów powyżej oryginalnego przebiegu „Łapiniaka”. (Jeśli się potwierdzi wiadomość, że nasz fragment drogi nie był uklasyczniony,propozycja naszej nazwy to po prostu wariant Sułowski-Korn na Łapińskim-Paszucha, w skrócie Su-Ko na Ła-Pie.) Pewni siebie, iż oczywiście przeszliśmy ściankę oryginalnie(pomijając fakt, że najpierw mieliśmy okapik, a później trudny trawers, a powinno być odwrotnie), popędziliśmy do szczytu i ostatecznie na piku Kazalnicy zameldowaliśmy się po 9h40min wspinaczki. 

Ściemy są wszędzie!

Krzysiek startuje w trawers pod Hokejem. Fot. P.Sułowski


Schemat naszej ściemy na Ściance Problemowej. Zdjecie z gigapan.org


Rekord

„Piotrek, słuchaj. Jak nie pobijemy rekordu na Paradzie Jedynek, to się powieszę. Nie żartuję! Wezmę i na naszej nowej linie powieszę się pod Wielkim Okapem!”

Wizja wiszącej naszej nowej liny w ścianie Zerwy na tyle mnie zmotywowała, że nie do końca świadomy powodów naszych niedoszłych poczynań, przyjąłem wyzwanie, które polegało na przebiegnięciu tej siódemkowej drogi na Kotle Kazalnicy w czasie krótszym niż 4h30min.Wspinamy się OS. Po konsultacjach telefonicznych z Jankiem Muskatem na ostatnim stanowisku Długosza-Popko, dotyczących miejsca, gdzie nasza droga właściwie się kończy, dowiadujemy się o „bloku z pętlami”. Nieco zmieszani, na szczęście szybko odnajdujemy ostatnie stanowisko. Czas 3h02min. Uf!


Krzysiek tydzień wcześniej na Kotle. Fot. P.Sułowski


Coś długiego

Ostatnie tygodnie wyglądały bardzo podobnie. Już we wtorek lub w środę mieliśmy wybrane drogi na weekend, więc w czwartek byliśmy już w autobusie do Zakopanego, a w niedzielę w nocy w drodze powrotnej do Krakowa. Weekend 17/18 marca miał być naszym zakończeniem sezonu zimowego.

- To może coś długiego?
- Tylko co?
- Hm, mój znajomy robił 2 tygodnie temu Długosza na Zerwie…
- A1.
- Jakoś damy rade! Na wszelki wypadek wezmę baletki!

Wyciąg przez ścienkę z nitami, który pokonaliśmy hakowo, okazał się najprzyjemniejszym na całej drodze. Ponad siodełkiem meldujemy się po ponad 11 godzinach wspinaczki. Uradowani, że przed nami jedynie łatwy trawers, zakładamy że po godzinie będziemy na szczycie. Na piku stajemy po 12h50min wspinania. Całą kopułę asekurowaliśmy się ze względu na kopny, lawiniasty śnieg oraz nawisy śnieżne. Wieczorem jeszcze planujemy, że następnego dnia „skoczymy” na krótką drogę na Bulę. Przykurcze ramion uniemożliwiające wyprostowanie rąk po przebudzeniu oznaczają, że droga, którą zrobiliśmy dnia poprzedniego, była ostatnią w tym sezonie. Niedzielne południe poświęciliśmy na uzupełnianie płynów przed schroniskiem, ciesząc się, że dokładnie za tydzień, o tej porze będziemy gdzieś na dwusetnym metrze pierwszej drogi zbliżającego się wyjazdu do Verdon..

Hakówka na ściance z nitami. Fot. P.Sułowski


Schematyczny przebieg Długosza(czerwona linia) i Ła-Py(żółta linia)
na Kazalnicy Mięguszowieckiej. Zdjęcie z gigapan.org


Piotr

piątek, 2 marca 2012

Wizyta członków GM w El Chorro

Zima za oknem dla członków Grupy Młodzieżowej Polskiego Związku Alpinizmu, Kadry Narodowej Wspinaczki Wysokogórskiej, przyszłości polskiego alpinizmu i wspinania wielkościanowego, jest ewidentnym sygnałem do ucieczki co najmniej w Tatry. Obuci w raki, z naostrzonymi dziabkami i ciężkimi plecakami. Lepiej! W Alpy lub inne wspaniałe wypiętrzenia geologiczne. Akceptowalna jest działalność drytoolowa, dla osób posiadających jeden dzień wolny. Niemniej jednak, Młodzież ma to do siebie, że jest dosyć niepokorna, zbuntowana i spontaniczna. Te cechy usprawiedliwiają trójkę członków GM, które wylądowały na południu Hiszpanii, w słonecznej Andaluzji, gdzie zima oznacza 10 stopni... na plusie... w nocy.



Większość zespołu
El Chorro- istny magnes dla Polaków, którzy ściągają z Polski przeróżnymi patentami, przywitało nas przyjemnym słońcem, pomarańczowym wapieniem i długimi do 40 metrów drogami. Mówiąc nas, mam na myśli ekipę łódzką z krakowską "rodzynką". Łodziaki z ŁKW, w składzie Adam Wójcik, Rafał Mockałło, Tomasz Janiak, Tomasz Szer i ja, stłoczeni w Kia Picanto (tak, tym malutkim wehikule, który od Smarta różni się chyba tylko rozmieszczeniem świateł), razem z betami na 2 tygodnie działalności, dotarliśmy na miejsce 11 lutego. Dwa dni później nasz skład poszerza się o kolegę z zaprzyjaźnionego klubu- Piotra Kmina oraz wcześniej wspomnianą rodzynkę- Olgę Niemiec.
Napinka na Poemie





Pierwsze 3 dni wspinania przeznaczyliśmy na rozwspin w sektorze Poema Roca. Okazuje się, że nawet najdłuższe obwody nie uchronią górnych kończyn przed niszczycielską działalnością kwasu mlekowego, a długie tufy i kaloryfery, mimo niesamowitej urody, niemiłosiernie gną nawet najtęższe buły. Na szczęście El Chorro jest łaskawe i już drugiego dnia dopuszcza do łańcucha drogi Talibania 8a dwóch członków GM (co notabene było dla mnie pierwszą drogą o tej wycenie). Tego samego dnia Ola przesuwa swój flashowy wynik na poziom 7b drogą Vivacporus. Z czystym sumieniem uznajemy rozwspin za udany.





20 metr drogi... i wiesz, że jesteś w połowie

Makinodromo- wielka, przewieszona ściana, z niekończącymi się tufami i innymi tworami wapienia jest głównym celem każdego szanującego się wspinacza w Chorro. Tam też udajemy się my, z zamiarem zamieszkania pod skałą. W tym miejscu mogę w końcu zawrzeć element "alpinizmu, jaki znamy i kochamy"- tura! Wyprawa z ciężkimi plecakami, wodą, litrami coli, kilogramami magnezji ciągnęła się przez żleby (chociaż niektórzy nam wmawiali, że to zwykły tłuczeń na torach) i energetyczne podejścia, niczym na prawdziwe himalajskie piki (30 minut pod górę). Postanowiliśmy pójść za ciosem i wszyscy z marszu wstawiali się w swoje maksy. Przyniosło to efekty w postaci szybkich przejść kolejnych 8a w wykonaniu Adasia i moim, a Olga miała za sobą udaną próbę OS na Los lei lafen 7b. I to wszystko przed upływem tygodnia!










Dni na Makinodromo upływały leniwie i słonecznie, z rzadkimi przerwami na wstawki w drogi. Nasza mała ruinka, w której mieszkaliśmy całą ekipą stworzyła namiastkę domu, a codzienne obiady z jednego gara nauczyły co po niektórych z nas, że przy jedzeniu się nie gada, a wpie*****! Pozytywy mieszkania pod Makino dopełniało podejście pod drogi (od 20 sekund do 1 minuty) i widoki z toalety, a swoistym kolorytem była dzika, czarna świnia (nie mylić z guźcem), która bezustannie plątała się pod nogami rozleniwionych wspinaczy. U niektórych w głowach od razu powstał obraz oprawionego świniaka na ruszcie, u innych z kolei wizja udomowienia owego stworzenia. Wobec braku porozumienia w tej sprawie, świnia wciąż tam biega, a my mogliśmy skoncentrować się na kolejnych przejściach.



El oraculo 8b RP- Adam Wójcik

Końcówka wyjazdu była nie tylko podsumowaniem tripu, ale przede wszystkim potwierdzeniem mocy każdego z nas. I tak Adam Wójcik wpiął się do łańcucha drogi El oraculo 8b, co jest topowym wynikiem- wyjazdu, Adasia, naszego klubu i innych. Co ciekawe Adaś pocisnął ją w drugiej próbie, a z jego miny dało się wywnioskować, że był to raczej spacer niż maraton (porównanie do dłuższych marszów, gdyż droga miała około 45 metrów). Napawa nas tą nadzieją i zainteresowaniem, co jeszcze pokaże w tym sezonie ten młody, silny i przystojny Łodziak. Olga Niemiec udowodniła, że "najwięcej witaminy mają krakowskie dziewczyny", zjeżdżając z uśmiechem z Siempre los fuimos punkies 7c (wcześniej pokonała drogę La putta valla o tej samej wycenie spadając po trudnościach w próbie onsightowej!), a ja zafundowałem sobie zapompowanie przedramion przechodząc drogę Lourdes 8a. Wobec kresu sił, wiedziałem, że nie będzie mnie stać na więcej niż jedną wstawkę i korzystając z doskonałego flasha kolegów przeszedłem pierwszy wyciąg drogi El oraculo wyceniony na 7c+. Pozostali rownież napierali a muerte, dzięki czemu każda z 7 osób może pochwalić się jakąś życiówką, dokonaną na tym wyjeździe.


Następstwem trudnych przejść jest odpoczynek, więc na zakończenie wyjazdu w składzie zmniejszonym o Olgę i Piotrka udaliśmy się do Desplomilandii, celem rekonesansu. Wspinając się po drogach do 7b zafundowaliśmy sobie wyśmienite odprężenie, a nadwątlone poczucie estetyki podczas wspinania w tym sektorze poprawiły nam widoki (przeważnie pustynia lub wielohektarowe gaje oliwne) zza okna naszego Picant'nego samochodu, którym kierowaliśmy się do Madrytu na samolot.

Jakub Ciemnicki


Nowa, lepsza jakość polskiego wspinania.

Tura!... i od razu uśmiechy na twarzach

"Rozwspin" na Poemie- 7c+